Lepsze zakończenie nieszczęśliwe od nieprawdopodobnego. Przekonał się o tym Franz Lehar. „Kraina Uśmiechu”, operetka, która wyciska łzy, stała się jednym z jego największych dzieł. W Teatrze Muzycznym na scenę przeniosła ją Joanna Lewicka.
To opowieść o miłości skazanej na rozstanie, o ludzkim niezrozumieniu, o oczarowania i fascynacji, o tym, na ile jesteśmy wolni od reguł danej społeczności. Jest w niej zarówno romantyczny lukier, jak i gorzka prawda. Dla reżyserki była to pierwsze doświadczenie z realizacją muzyczną, dla Teatru Muzycznego - z reżyserką, która chętnie podejmuje tematy społeczne.
„Kraina Uśmiechu” nie rozsadza konwencji, nie wplata niczego, czego nie ma w oryginale, jest mu wręcz nadzwyczaj wierna. Wspólnie z Grzegorzem Kondrasiukiem Joanna Lewicka poszukiwała sensów u źródeł niemieckiego tekstu. Zaowocowało to m.in. wyeksponowaniem wiedeńskiego Prateru, którego atmosferę oddaje pierwszy akt. Wesołe miasteczko, przestrzeń dziecięcych marzeń, stanowi punkt odniesienia dla spektaklu. Liza, zakochana w chińskim księciu, jest cały czas również małą dziewczynką na bujanym koniku, czyż jako dorośli przestajemy kiedyś naiwnie marzyć?
Baśniowy Orient wyczarowany przez scenografię i kostiumy Marty Góźdź Elbruzdy to kraina umowna; każda, do której się tęskni. Zjawiskowy, „żyjący” ogród czy ceremonia nadania żółtego kaftana to sceny, które na długo zapadają w pamięć dzięki sile kolektywu. Nieszczęśliwi kochankowie Liza i Su-Czong (Anna Barska i Sławomir Naborczyk) oraz Mała i Gucio (Paulina Janczaruk i Łukasz Ratajczak) nie pozostawiają widza obojętnym, a przez wichry łez i namiętności z nutą egzotyki prowadzi orkiestrę Przemysław Fiugajski.
I choć wszyscy, łącznie z publicznością, kończą ze złamanym sercem, to skrycie to kochamy. Franz Lehar, „Kraina Uśmiechu”, reż. Joanna Lewicka.
źródło: Kurier Lubelski